1.Znalezienie
odpowiedniej siedziby.
2.Sformułowanie
planu działanie na najbliższe miesiące.
3.Zgromadzenie
racji żywnościowych oraz broni.
4.Zdobycie
sojuszników oraz ich przetransportowanie.
5…..
Co teraz
?
Nie miałam
pojęcia co dalej. Siedziałam na tylnym siedzeniu naszego jeepa
myśląc i planując chyba największe powstanie od setek lat
podczas gdy reszta wygrzewała się na słońcu. Czułam się
przytłoczona ciężarem jaki na mnie spadł, przerażało mnie
poczucie iż jestem
odpowiedzialna za nich i za kolejne osoby które zgodzą się do nas
dołączyć ( o ile będą).
Wyjrzałam
przez okno podziwiając majestatyczne góry wznoszące się nad San
Francisco.
Były
piękne a jednocześnie przerażające ze względu na ich historię.
Nie byłam do końca przekonana czy rzeczywiście są idealnym
miejscem na naszą nową siedzibę ale jak Nico zwykł powtarzać
“Nigdy nie jest idealnie.” a z tego co wiem bogowie rzadko
zapuszczają się w te okolice ,zresztą nie miałam wyboru.
Zerknęłam
na Clarisse rozmawiającą przez telefon. Przekonała już Jasona i
Piper , proponowałam aby tu przyjechali ale oni mieli lepszy plan.
Postanowili wrócić do obu obozów i zabrać ze sobą kilkoro
dzieciaków - na początek. Bardzo bałam się spotkania z tymi
ludźmi , zaczęłam nawet pisać przemowę , ale za każdym razem
zatrzymywałam
się na przedstawianiu planu działania. Oczywiście Percy był
nastawiony optymistycznie ,cały czas powtarzał ,że wszystko się
ułoży ,że potrzebuję trochę “luzu” ,że nie wszystko zawsze
musi być planowane….
-Percy !
Nie rozumiesz , to nie jest walka z potworami czy tytanami w ciałach
nastoletnich chłopców. My próbujemy walczyć z bogami ,a co
najgorsze w tym wszystkim chcemy nastawić dzieciaków przeciwko ich
rodzicom ! - wybuchłam podczas ogniska (które stało się naszą co
nocną tradycją . Teraz gdy oczekiwaliśmy przyjazdu Jasona i reszty
,jedyne co mogliśmy robić to czekać i myśleć. Ta bezczynność
źle wpływała na moje zachowanie zresztą jak na nas wszystkich. ).
Od
razu
tego pożałowałam.
-Naprawdę
Amaro ! Myślisz ,że to były przelewki ? Miałem 16 lat ! Tylko 16
lat. Musiałem patrzeć jak giną moi przyjaciele a przy tym zachować
zimną krew. Do tej pory w snach
widzę twarz Backenforda , Sileny … -głos mu się załamał. -
Jesteś jak twój ojciec ! Wszystko kręci się wokół ciebie !
Annabeth
złapała go za rękaw i mocno przytuliła za co byłam jej bardzo
wdzięczna.
Przełknęłam
łzy. Te gorzkie słowa były prawdą, cały czas przejmowałam się
moimi lękami i problemami. Nawet nie zastanowiłam się co oni czują
wobec tego wszystkiego.
-Percy
masz rację. Przepraszam cię za to co powiedziałam. Byłeś
niesamowity, ja tylko….
Przepraszam.
Pójdę
już.
Poszłam
do swojego namiotu, nikt się nie odezwał no może poza cichym
szeptem Annabeth “ Przesadziłeś”.
Kolejne
cztery dni minęły tak samo. Pobudka.
Krótki trening.Śniadanie.Planowanie. Obiad. Planowanie. Krótka
wymiana chłodnych spojrzeń z Percym. Planowanie. Ognisko. Sen.
To
wszystko robiło się frustrujące, ale najgorsze było to milczenie.
Spięcie pomiędzy mną a Percym udzieliło się wszystkim ,rzadko
ze sobą rozmawialiśmy ,a gdy już to robiliśmy zazwyczaj chodziło
o przyniesienie drewna czy wody.
-Koniec !
Ja już tak nie mogę. -Clarisse zerwała się podczas ogniska. -
Jest tyle rzeczy do roboty a my siedzimy na tyłkach. Od jutra
ruszamy z budową. Trzeba zbudować przynajmniej jeden domek dla nas
wszystkich i dla tych którzy przyjadą …
-Clarisse…-wtrąciłam
się .- Czy ty masz w ogóle o tym jakieś pojęcie ? Bo ja nie.
-Nie …
-Ale ja
mam. - Wszyscy odwróciliśmy się w stronę grupy ludzi stojącej za
naszymi plecami.
-Leo ! -
Wszyscy zerwali się na nogi aby rzucić się mu na szyję.
Nie
ukrywam - Inaczej wyobrażałam sobie słynnego Leona Valdeza.
Niski
,kędzierzawy
chłopak w obozowym uniformie.
Dopiero
gdy emocje opadły udało mi się podejść do Leo.
-Miło mi
cię poznać Leo. Jestem…
-Amara
Damont -uśmiechnął się. - Wiem o tobie wszystko. -byłam w szoku.
-Widzę
,że moja sława mnie wyprzedza. Zaraz… Damont ?
-To chyba
twoje nazwisko ?
-Pierwszy
raz słyszę.
-Och no
tak. Pamięć.
Uścisnęliśmy
sobie dłonie. (Mamy sporo do omówienia. )Nagle ktoś wyszedł z tłumu nowo
przybyłych.
-Jason.-
mruknęłam.
-Amaro…-
westchnął. - Przyprawiłaś mnie o zawał serca tą ucieczką.
Zaraz za
nim wyszła Piper.
-Dosłownie.
Will nieźle się napracował ,żeby Jason był tu z nami.
Czułam
jak krew odchodzi z mojego ciała. Co ja zrobiłam.
Nagle
Jason szturchnął mnie w ramię.
-Żartujemy
!
Przytuliłam
ich mocno po
czym
spojrzałam na tłum.
-To moi
najbardziej zaufani przyjaciele .Za kilka dni dołączą do
nas Frank i Hazel.
-Świetnie
teraz mi ich przedstaw.
Chodząc
z Jasonem u boku uśmiechałam się i potakiwałam słysząc zabawne
komentarze i wspomnienia którymi się wymieniali pomimo iż nie
miałam pojęcia o czym mówią. Mimo to nadal czułam się jedną z
nich.
Oprócz
tej trójki przyjechało jeszcze 6 osób.
Will
Solace. Którego widok odjął mi pół zmartwień, na dodatek zabrał
ze sobą cały leczniczy asortyment.
Jake
Mason. Którego pomoc również się przyda.
Travis
Hood.
-Dobrze
,że wziąłeś tyko jednego z bliźniaków. Inaczej myliłabym ich
imiona.- szepnęłam żartobliwie Jasonowi do ucha. On tylko pokręcił
smutno głową.
-Szczerze
to Travis zgłosił się jako pierwszy. Gdy uciekliście, Chejron
zarządził przeszukiwanie lasu . Pan D uwielbiał tworzyć pułapki
na półbogów które były znakomitą przeszkodą w grach o
sztandar, ale ostatnio chyba nie chciało mu się ich posprzątać…-
zacisnął pięści. - Jedna z nich zaplątała się na szyi Connora,
każdy musiał chodzić osobno jak zarządził
Chejron aby zwiększyć wydajność poszukiwań…- łzy napłynęły
nam do oczu. Wiedziałam co zaraz powie. Travis przyjechał sam
ponieważ Connor nie żyje. -Gdybyś to widziała… Travis
nie pozwolił nikomu się zbliżać, spędził całą noc przy ciele
swojego martwego brata a ja razem z nim.
Otarłam
łzy ,poleciłam to samo Jasonowi. Poszliśmy dalej.
Pora na
Rzymian. W odróżnieniu
od Chejrona wszystko to działo się za zgodą Reyny. Jedna z
przybyłych dziewczyn (Maya Roberts,córka Venus ) jest jej
pośredniczką ze mną , będzie zadawać mi szeregi pytań oraz
bacznie obserwować każdy mój ruch. Cudownie.
Następny
był Ethan Morris. Syn Plutona. Idealny wojownik.
Stary
znajomy Jasona.
Ostatni
natomiast chyba najbardziej przykuł moją uwagę. Theo Crossword.
Niski drobny chłopak z burzą czarnych loków.
Przeraził
mnie jego widok. Uśmiechnęłam się do niego szeroko po
czym
rozwścieczona złapałam Jasona za dekolt koszuli.
-Czyś ty
zwariował ! Ile on ma właściwie lat ?
-11 ale…
- 11 !
Teraz potrzebuję prawdziwych herosów którzy są gotowi na
poświęcenie ! Jęli coś mu się stanie…- brakowało mi
słów.-Teraz jest dla nas najbardziej niebezpieczny czas rozumiesz…
Jason czy on jest świadomy dlaczego tu jest.
-Tak !-
rozłożył ręce.- Jego boskim rodzicem jest …
-Kto ?
Jason
zbliżył się do mnie po
czym
szepnął mi na ucho jedno imię które odbiło się echem w mojej
głowie -Posejdon.
-Jason, to
nie możliwe przecież
…
W tym
momencie przypomniała mi się rozmowa w podwodnym pałacu. Moment w
którym Posejdon chciał powiedzieć coś Percy’emu a on go
zignorował.
-Czy on
wie ?
-Kto ?
-Theo ?
Czy wie kto jest jego rodzicem.
-Nie.
Został uznany jako małe dziecko. Reyna ukryła to wszystko przed
całym obozem i przed nim samym. No wiesz jego dzieci nie są u nas
mile widziane…
-Dobrze i
niech tak zostanie.
-Myślałem
,ze Percy mógłby go czegoś nau…
-Percy ma
teraz zbyt dużo zmartwień. Powiemy im gdy będzie po wszystkim.
-Nie wiem
czy to dobry pomysł.
-Biorę to
na siebie Jasonie.
-No
dobrze.
Weszłam
na dach naszego Jeepa.
-Uwaga
wszyscy ! Dziękuje wam za przybycie. Jesteśmy tu aby przygotować
się do walki. Wspólnie doprowadzimy do końca ery naszych
rordziców. Wiem ,że może niektórzy z was mogą uważać mnie za
ich powierniczkę z powodu krwi jaka płynie w moich żyłach ale
przysięgam wam ,że jestem z wami inaczej nie brałabym
odpowiedzialności za to wszystko … Szczerze nie mam pojęcia co
jeszcze mogę wam powiedzieć.
W tłumie
zauważyłam kilka ciepłych uśmiechów.
-Jutro
ruszamy z budową. To pole musi zamienić się w nieco zmniejszoną
kopię obozu.
Mówimy tu
o domkach, lecznicy, jadalni, zbrojowni ,toaletach i polu
treningowym. Wszystkie niezbędne elementy oraz jedzenie będziemy
przywozić z miasta. Sami widzicie dużo pracy przed nami, więc
musimy się wyspać . Ognisko płonie przez całą noc, zawsze dwie
osoby będą za nie odpowiedzialne. Więc jeśli ktoś jest głodny
lub po prostu chce się ogrzać zapraszam. Pierwszą wartę pełnię
ja i… ktoś chętny ?
Spojrzałam
na tłum zmieszanych twarzy. Nie liczyłam na to.
Nagle ktoś
z tyłu krzyknął.
-Percy się
zgłasza !
Wybuchły
brawa i śmiech. Przez chwilę jakby słyszałam szum wody.
-Koniec.
Możecie się rozejść i rozbić namioty ,pracę zaczynamy z samego
rana.- tak zakończyłam moją wypowiedź. Zeszłam z dachu
samochodu. W miejscu skąd dochodził krzyk stał przemoczony Nico
wycierający włosy ręcznikiem.
-Ty…-
syknęłam.
-Jeśli
macie się pogodzić to…- przechylił głowę wylewając wodę z
ucha.- Warto było.
-Nienawidzę
cię.
-Wiem.
Zostawiam was samych.
Odwróciłam
się za siebie.
Percy stał
oparty o drzewo.
-Musimy
iść po drewno.
-Musimy.
Ruszyliśmy
wgłąb lasu. Trzymaliśmy się blisko siebie ponieważ nasze
wyposażenie jak na razie obejmowało jedynie jedną latarkę.
Milczenie
i napięcie doprowadzało mnie do obłędu.
-Percy ?
-Mhm.
-Przepraszam.
Nie mam pojęcia dlaczego to powiedziałam, to wszystko mnie
przerasta...
-Stój.
-zatrzymaliśmy się oboje. Położył dłonie na moich barkach.- Nie
byłem zły za to co powiedziałaś. Sam często mówię rzeczy
których nie chcę. Przez cały czas chodziło mi o to jak
zachowujesz się w stosunku do mnie ,czy ty naprawdę uważasz ,że
już nie mogę ci pomóc ?
Kompletnie
nie wiedziałam o czym on mówi.
-Nie
rozumiem cię Percy.
-Umiem
wyczuć co ludzie o mnie sądzą, a ty odkąd Annabeth jest z nami
odrzucasz moją pomoc. Owszem Ann sprawia ,że czuję się jak w raju
,rozluźniam się i cieszę się chwilą, ale to nie sprawia ,że
jestem bezużyteczny.
Wszystko
bierzesz na siebie, a uwierz mi ten ciężar odpowiedzialności
zdolny jest przygnieść nawet ciebie.
Zmrużyłam
oczy aby nie wyszły mi na wierzch. To co powiedział było na tyle
głębokie aby mnie dotknąć. Dokładnie to robiłam, cały czas
sądziłam ,że sama jestem zdolna zmienić świat, ale jestem tylko
iskrą która ma za zadanie rozpalić płomień aby Olimp stanął w
ogniu.
-Nie
wiedziałam ,że tak się czujesz Percy.
-Wiem
,przecież
nawet ci o tym nie powiedziałem… -uderzył się dłonią w
czoło. - Przepraszam czasami zachowuję się jak dziecko.
Uśmiechnęłam
się
szeroko.
-Nie
zaprzeczę.
Szturchnął
mnie w ramię.
-Wiesz co
Amaro. Jesteś strasznie sztywna.
-Słucham
? - wzburzyłam się.
- Przez
miesiąc nie zawojujesz świata. Przygotowania mogą potrwać latami,
musisz trochę zwolnić i zacząć cieszyć się chwilą. Bo uwierz
mi za rok możemy nie mieć czasu na taką spokojną rozmowę.
-Może i
masz rację .- westchnęłam.
-Na pewno
mam rację. - usiadł na pieńku.- Amaro ? Chciałbym poruszyć
bardzo ważny temat…
(Dowiedział
się … dowiedział się o Theo .Co ja mam mu powiedzieć ? )
-Zeus jest
twoim ojcem prawda ?
( Uff.)
-No tak,
ale raczej go nie uznaję … rozumiesz prawda ?
-Tak, tak.
Wiesz po prostu zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu.
Odziedziczyłaś dużo cech i zdolności Ateny, a co z zdolnościami
twojego ojca ?
- Nigdy
się nad tym nie zastanawiałam. Nawet nie wiem jak zacząć.
- Jak
wrócimy porozmawiamy o tym z Jasonem. I jeszcze jedno … od teraz
żadnych tajemnic ,mówimy sobie wszystko dobrze ?
(Tylko nie
to, błagam Percy… )
-Jasne.
-Przysięgnij.
W tym
momencie pojawiła się Annabeth. (Idealnie. )
-Hej.
Stwierdziłam
,że mogę wam pomóc. -Percy pocałował ją w policzek.
-Jasne
słońce.
Szybko
zebraliśmy tyle drewna ile zdołaliśmy unieść. Tak jak sądziłam,
większość osób była zmęczona podróżą dlatego przy ognisku
zastaliśmy jedynie Jasona przerzucając
małą strużkę prądu między palcami . Zapewne robił to
nieświadomie zatopiony w własnych myślach. Wskazałam miejsce na
drewno po
czym
zaproponowałam im aby zerknęli na moje notatki (Annabeth uwielbiała
papierkową robotę. ) ,a sama miałam omówić kilka spraw z
Jasonem.
-Hej .
-przysiadłam się do niego. -Coś się stało.
Szybko
wyrwał się z transu a iskierka zgasła.
-He-ej
tylko myślę.
-Nad czym
?
-Czy
dobrze robię…
-Chyba za
późno na wątpliwości, nie uważasz
?
- Nie masz
wrażenia ,że to test ? Rozejrzyj się …- teatralnie wskazał
rękoma przestrzeń wokół nas.- Żadnych
potworów, nic ,zero.
-To chyba
dobrze.
-Wiem . Po
prostu to wszystko jest dziwne.
Oparłam
dłonie na jego ramieniu.
-Chcesz
się oderwać od tego wszystkiego ?
-Co ? Co
masz na myśli.
-Chciałabym
abyś nauczył mnie wszystkiego co umiesz . Wiem ,że to we mnie
jest. Chciałabym kiedyś spojrzeć Zeusowi w oczy i pokazać mu jak
niszczę go jego dziedzictwem.
-Przerażasz
mnie gdy tak mówisz.
-Staram
się jak mogę. - puściłam mu oczko. -Więc jak ?
-Zgoda
jeśli ty nauczysz mnie tej sztuczki z lasu ?
-Tej z
duszeniem ?
-Mhm.
-Okej
umowa stoi.
-Kiedy
zaczynamy ?
-Teraz.
-pociągnęłam go za sobą.