Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział 15.

1.Znalezienie odpowiedniej siedziby.
2.Sformułowanie planu działanie na najbliższe miesiące.
3.Zgromadzenie racji żywnościowych oraz broni.
4.Zdobycie sojuszników oraz ich przetransportowanie.
5…..
Co teraz ?
Nie miałam pojęcia co dalej. Siedziałam na tylnym siedzeniu naszego jeepa myśląc i planując chyba największe powstanie od setek lat podczas gdy reszta wygrzewała się na słońcu. Czułam się przytłoczona ciężarem jaki na mnie spadł, przerażało mnie poczucie iż jestem odpowiedzialna za nich i za kolejne osoby które zgodzą się do nas dołączyć ( o ile będą).
Wyjrzałam przez okno podziwiając majestatyczne góry wznoszące się nad San Francisco.
Były piękne a jednocześnie przerażające ze względu na ich historię. Nie byłam do końca przekonana czy rzeczywiście są idealnym miejscem na naszą nową siedzibę ale jak Nico zwykł powtarzać “Nigdy nie jest idealnie.” a z tego co wiem bogowie rzadko zapuszczają się w te okolice ,zresztą nie miałam wyboru.
Zerknęłam na Clarisse rozmawiającą przez telefon. Przekonała już Jasona i Piper , proponowałam aby tu przyjechali ale oni mieli lepszy plan. Postanowili wrócić do obu obozów i zabrać ze sobą kilkoro dzieciaków - na początek. Bardzo bałam się spotkania z tymi ludźmi , zaczęłam nawet pisać przemowę , ale za każdym razem zatrzymywałam się na przedstawianiu planu działania. Oczywiście Percy był nastawiony optymistycznie ,cały czas powtarzał ,że wszystko się ułoży ,że potrzebuję trochę “luzu” ,że nie wszystko zawsze musi być planowane….
-Percy ! Nie rozumiesz , to nie jest walka z potworami czy tytanami w ciałach nastoletnich chłopców. My próbujemy walczyć z bogami ,a co najgorsze w tym wszystkim chcemy nastawić dzieciaków przeciwko ich rodzicom ! - wybuchłam podczas ogniska (które stało się naszą co nocną tradycją . Teraz gdy oczekiwaliśmy przyjazdu Jasona i reszty ,jedyne co mogliśmy robić to czekać i myśleć. Ta bezczynność źle wpływała na moje zachowanie zresztą jak na nas wszystkich. ). Od razu tego pożałowałam.
-Naprawdę Amaro ! Myślisz ,że to były przelewki ? Miałem 16 lat ! Tylko 16 lat. Musiałem patrzeć jak giną moi przyjaciele a przy tym zachować zimną krew. Do tej pory w snach widzę twarz Backenforda , Sileny … -głos mu się załamał. - Jesteś jak twój ojciec ! Wszystko kręci się wokół ciebie !
Annabeth złapała go za rękaw i mocno przytuliła za co byłam jej bardzo wdzięczna.
Przełknęłam łzy. Te gorzkie słowa były prawdą, cały czas przejmowałam się moimi lękami i problemami. Nawet nie zastanowiłam się co oni czują wobec tego wszystkiego.
-Percy masz rację. Przepraszam cię za to co powiedziałam. Byłeś niesamowity, ja tylko….
Przepraszam. Pójdę już.
Poszłam do swojego namiotu, nikt się nie odezwał no może poza cichym szeptem Annabeth “ Przesadziłeś”.

Kolejne cztery dni minęły tak samo. Pobudka. Krótki trening.Śniadanie.Planowanie. Obiad. Planowanie. Krótka wymiana chłodnych spojrzeń z Percym. Planowanie. Ognisko. Sen.
To wszystko robiło się frustrujące, ale najgorsze było to milczenie. Spięcie pomiędzy mną a Percym udzieliło się wszystkim ,rzadko ze sobą rozmawialiśmy ,a gdy już to robiliśmy zazwyczaj chodziło o przyniesienie drewna czy wody.
-Koniec ! Ja już tak nie mogę. -Clarisse zerwała się podczas ogniska. - Jest tyle rzeczy do roboty a my siedzimy na tyłkach. Od jutra ruszamy z budową. Trzeba zbudować przynajmniej jeden domek dla nas wszystkich i dla tych którzy przyjadą …
-Clarisse…-wtrąciłam się .- Czy ty masz w ogóle o tym jakieś pojęcie ? Bo ja nie.
-Nie …
-Ale ja mam. - Wszyscy odwróciliśmy się w stronę grupy ludzi stojącej za naszymi plecami.
-Leo ! - Wszyscy zerwali się na nogi aby rzucić się mu na szyję.
Nie ukrywam - Inaczej wyobrażałam sobie słynnego Leona Valdeza.
Niski ,kędzierzawy chłopak w obozowym uniformie.
Dopiero gdy emocje opadły udało mi się podejść do Leo.
-Miło mi cię poznać Leo. Jestem…
-Amara Damont -uśmiechnął się. - Wiem o tobie wszystko. -byłam w szoku.
-Widzę ,że moja sława mnie wyprzedza. Zaraz… Damont ?
-To chyba twoje nazwisko ?
-Pierwszy raz słyszę.
-Och no tak. Pamięć.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. (Mamy sporo do omówienia. )Nagle ktoś wyszedł z tłumu nowo przybyłych.
-Jason.- mruknęłam.
-Amaro…- westchnął. - Przyprawiłaś mnie o zawał serca tą ucieczką.
Zaraz za nim wyszła Piper.
-Dosłownie. Will nieźle się napracował ,żeby Jason był tu z nami.
Czułam jak krew odchodzi z mojego ciała. Co ja zrobiłam.
Nagle Jason szturchnął mnie w ramię.
-Żartujemy !
Przytuliłam ich mocno po czym spojrzałam na tłum.
-To moi najbardziej zaufani przyjaciele .Za kilka dni dołączą do nas Frank i Hazel.
-Świetnie teraz mi ich przedstaw.

Chodząc z Jasonem u boku uśmiechałam się i potakiwałam słysząc zabawne komentarze i wspomnienia którymi się wymieniali pomimo iż nie miałam pojęcia o czym mówią. Mimo to nadal czułam się jedną z nich.
Oprócz tej trójki przyjechało jeszcze 6 osób.
Will Solace. Którego widok odjął mi pół zmartwień, na dodatek zabrał ze sobą cały leczniczy asortyment. Jake Mason. Którego pomoc również się przyda. Travis Hood.
-Dobrze ,że wziąłeś tyko jednego z bliźniaków. Inaczej myliłabym ich imiona.- szepnęłam żartobliwie Jasonowi do ucha. On tylko pokręcił smutno głową.
-Szczerze to Travis zgłosił się jako pierwszy. Gdy uciekliście, Chejron zarządził przeszukiwanie lasu . Pan D uwielbiał tworzyć pułapki na półbogów które były znakomitą przeszkodą w grach o sztandar, ale ostatnio chyba nie chciało mu się ich posprzątać…- zacisnął pięści. - Jedna z nich zaplątała się na szyi Connora, każdy musiał chodzić osobno jak zarządził Chejron aby zwiększyć wydajność poszukiwań…- łzy napłynęły nam do oczu. Wiedziałam co zaraz powie. Travis przyjechał sam ponieważ Connor nie żyje. -Gdybyś to widziała… Travis nie pozwolił nikomu się zbliżać, spędził całą noc przy ciele swojego martwego brata a ja razem z nim.
Otarłam łzy ,poleciłam to samo Jasonowi. Poszliśmy dalej.
Pora na Rzymian. W odróżnieniu od Chejrona wszystko to działo się za zgodą Reyny. Jedna z przybyłych dziewczyn (Maya Roberts,córka Venus ) jest jej pośredniczką ze mną , będzie zadawać mi szeregi pytań oraz bacznie obserwować każdy mój ruch. Cudownie.
Następny był Ethan Morris. Syn Plutona. Idealny wojownik. Stary znajomy Jasona.
Ostatni natomiast chyba najbardziej przykuł moją uwagę. Theo Crossword. Niski drobny chłopak z burzą czarnych loków.
Przeraził mnie jego widok. Uśmiechnęłam się do niego szeroko po czym rozwścieczona złapałam Jasona za dekolt koszuli.
-Czyś ty zwariował ! Ile on ma właściwie lat ?
-11 ale…
- 11 ! Teraz potrzebuję prawdziwych herosów którzy są gotowi na poświęcenie ! Jęli coś mu się stanie…- brakowało mi słów.-Teraz jest dla nas najbardziej niebezpieczny czas rozumiesz… Jason czy on jest świadomy dlaczego tu jest.
-Tak !- rozłożył ręce.- Jego boskim rodzicem jest …
-Kto ?
Jason zbliżył się do mnie po czym szepnął mi na ucho jedno imię które odbiło się echem w mojej głowie -Posejdon.
-Jason, to nie możliwe przecież
W tym momencie przypomniała mi się rozmowa w podwodnym pałacu. Moment w którym Posejdon chciał powiedzieć coś Percy’emu a on go zignorował.
-Czy on wie ?
-Kto ?
-Theo ? Czy wie kto jest jego rodzicem.
-Nie. Został uznany jako małe dziecko. Reyna ukryła to wszystko przed całym obozem i przed nim samym. No wiesz jego dzieci nie są u nas mile widziane…
-Dobrze i niech tak zostanie.
-Myślałem ,ze Percy mógłby go czegoś nau…
-Percy ma teraz zbyt dużo zmartwień. Powiemy im gdy będzie po wszystkim.
-Nie wiem czy to dobry pomysł.
-Biorę to na siebie Jasonie.
-No dobrze.
Weszłam na dach naszego Jeepa.
-Uwaga wszyscy ! Dziękuje wam za przybycie. Jesteśmy tu aby przygotować się do walki. Wspólnie doprowadzimy do końca ery naszych rordziców. Wiem ,że może niektórzy z was mogą uważać mnie za ich powierniczkę z powodu krwi jaka płynie w moich żyłach ale przysięgam wam ,że jestem z wami inaczej nie brałabym odpowiedzialności za to wszystko … Szczerze nie mam pojęcia co jeszcze mogę wam powiedzieć.
W tłumie zauważyłam kilka ciepłych uśmiechów.
-Jutro ruszamy z budową. To pole musi zamienić się w nieco zmniejszoną kopię obozu.
Mówimy tu o domkach, lecznicy, jadalni, zbrojowni ,toaletach i polu treningowym. Wszystkie niezbędne elementy oraz jedzenie będziemy przywozić z miasta. Sami widzicie dużo pracy przed nami, więc musimy się wyspać . Ognisko płonie przez całą noc, zawsze dwie osoby będą za nie odpowiedzialne. Więc jeśli ktoś jest głodny lub po prostu chce się ogrzać zapraszam. Pierwszą wartę pełnię ja i… ktoś chętny ?
Spojrzałam na tłum zmieszanych twarzy. Nie liczyłam na to.
Nagle ktoś z tyłu krzyknął.
-Percy się zgłasza !
Wybuchły brawa i śmiech. Przez chwilę jakby słyszałam szum wody.
-Koniec. Możecie się rozejść i rozbić namioty ,pracę zaczynamy z samego rana.- tak zakończyłam moją wypowiedź. Zeszłam z dachu samochodu. W miejscu skąd dochodził krzyk stał przemoczony Nico wycierający włosy ręcznikiem.
-Ty…- syknęłam.
-Jeśli macie się pogodzić to…- przechylił głowę wylewając wodę z ucha.- Warto było.
-Nienawidzę cię.
-Wiem. Zostawiam was samych.
Odwróciłam się za siebie.
Percy stał oparty o drzewo.
-Musimy iść po drewno.
-Musimy.
Ruszyliśmy wgłąb lasu. Trzymaliśmy się blisko siebie ponieważ nasze wyposażenie jak na razie obejmowało jedynie jedną latarkę.
Milczenie i napięcie doprowadzało mnie do obłędu.
-Percy ?
-Mhm.
-Przepraszam. Nie mam pojęcia dlaczego to powiedziałam, to wszystko mnie przerasta...
-Stój. -zatrzymaliśmy się oboje. Położył dłonie na moich barkach.- Nie byłem zły za to co powiedziałaś. Sam często mówię rzeczy których nie chcę. Przez cały czas chodziło mi o to jak zachowujesz się w stosunku do mnie ,czy ty naprawdę uważasz ,że już nie mogę ci pomóc ?
Kompletnie nie wiedziałam o czym on mówi.
-Nie rozumiem cię Percy.
-Umiem wyczuć co ludzie o mnie sądzą, a ty odkąd Annabeth jest z nami odrzucasz moją pomoc. Owszem Ann sprawia ,że czuję się jak w raju ,rozluźniam się i cieszę się chwilą, ale to nie sprawia ,że jestem bezużyteczny. Wszystko bierzesz na siebie, a uwierz mi ten ciężar odpowiedzialności zdolny jest przygnieść nawet ciebie.
Zmrużyłam oczy aby nie wyszły mi na wierzch. To co powiedział było na tyle głębokie aby mnie dotknąć. Dokładnie to robiłam, cały czas sądziłam ,że sama jestem zdolna zmienić świat, ale jestem tylko iskrą która ma za zadanie rozpalić płomień aby Olimp stanął w ogniu.
-Nie wiedziałam ,że tak się czujesz Percy.
-Wiem ,przecież nawet ci o tym nie powiedziałem… -uderzył się dłonią w czoło. - Przepraszam czasami zachowuję się jak dziecko.
Uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie zaprzeczę.
Szturchnął mnie w ramię.
-Wiesz co Amaro. Jesteś strasznie sztywna.
-Słucham ? - wzburzyłam się.
- Przez miesiąc nie zawojujesz świata. Przygotowania mogą potrwać latami, musisz trochę zwolnić i zacząć cieszyć się chwilą. Bo uwierz mi za rok możemy nie mieć czasu na taką spokojną rozmowę.
-Może i masz rację .- westchnęłam.
-Na pewno mam rację. - usiadł na pieńku.- Amaro ? Chciałbym poruszyć bardzo ważny temat…
(Dowiedział się … dowiedział się o Theo .Co ja mam mu powiedzieć ? )
-Zeus jest twoim ojcem prawda ?
( Uff.)
-No tak, ale raczej go nie uznaję … rozumiesz prawda ?
-Tak, tak. Wiesz po prostu zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu. Odziedziczyłaś dużo cech i zdolności Ateny, a co z zdolnościami twojego ojca ?
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Nawet nie wiem jak zacząć.
- Jak wrócimy porozmawiamy o tym z Jasonem. I jeszcze jedno … od teraz żadnych tajemnic ,mówimy sobie wszystko dobrze ?
(Tylko nie to, błagam Percy… )
-Jasne.
-Przysięgnij.
W tym momencie pojawiła się Annabeth. (Idealnie. )
-Hej. Stwierdziłam ,że mogę wam pomóc. -Percy pocałował ją w policzek.
-Jasne słońce.
Szybko zebraliśmy tyle drewna ile zdołaliśmy unieść. Tak jak sądziłam, większość osób była zmęczona podróżą dlatego przy ognisku zastaliśmy jedynie Jasona przerzucając małą strużkę prądu między palcami . Zapewne robił to nieświadomie zatopiony w własnych myślach. Wskazałam miejsce na drewno po czym zaproponowałam im aby zerknęli na moje notatki (Annabeth uwielbiała papierkową robotę. ) ,a sama miałam omówić kilka spraw z Jasonem.
-Hej . -przysiadłam się do niego. -Coś się stało.
Szybko wyrwał się z transu a iskierka zgasła.
-He-ej tylko myślę.
-Nad czym ?
-Czy dobrze robię…
-Chyba za późno na wątpliwości, nie uważasz ?
- Nie masz wrażenia ,że to test ? Rozejrzyj się …- teatralnie wskazał rękoma przestrzeń wokół nas.- Żadnych potworów, nic ,zero.
-To chyba dobrze.
-Wiem . Po prostu to wszystko jest dziwne.
Oparłam dłonie na jego ramieniu.
-Chcesz się oderwać od tego wszystkiego ?
-Co ? Co masz na myśli.
-Chciałabym abyś nauczył mnie wszystkiego co umiesz . Wiem ,że to we mnie jest. Chciałabym kiedyś spojrzeć Zeusowi w oczy i pokazać mu jak niszczę go jego dziedzictwem.
-Przerażasz mnie gdy tak mówisz.
-Staram się jak mogę. - puściłam mu oczko. -Więc jak ?
-Zgoda jeśli ty nauczysz mnie tej sztuczki z lasu ?
-Tej z duszeniem ?
-Mhm.
-Okej umowa stoi.
-Kiedy zaczynamy ?
-Teraz. -pociągnęłam go za sobą.

sobota, 4 lipca 2015

Sprzedam książki.

UWAGA !
Mam do sprzedania dwie serie książek :
♦Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy
 ♦Olimpijscy Herosi
Dodatkowo;
♦Olimpijscy Bogowie według Percy'ego Jacksona
♦Archiwum Herosów

Książki w dobrym stanie ,pierwsza seria przeczytana tylko pięć razy w ciągu półtora roku.
Druga natomiast zaledwie dwa. Dodatki tylko raz. Książki te były bardzo kochane i oddam je w równie kochające ręce. Żegnam się z nimi z bólem serca ale pilnie potrzebuję pieniędzy.
Cena do uzgodnienia . Zainteresowanych proszę o kontakt ( chętnym oczywiście podeślę zdjęcia ).

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 14


Do czego zdolni są bogowie ?
Słuchając Annabeth ,sądzę ,że nie mają żadnych granic. Jej własna matka a zarazem MOJA upozorowała jej śmierć aby ukryć ją przed jej własną siostrą czyli MNĄ,ponieważ gdyby z MOJEJ winy wybuchła niedajciebogowie “wojna” to Annabeth byłaby pierwszym celem.
Więc zastanawiam się dlaczego ONA ,czy nie łatwiej byłoby po prostu znowu mnie uśpić jak zwierze na kolejne kilka tysięcy lat? Z drugiej strony Annabeth była bardzo silna, przynajmniej dużo silniejsza odemnie. Może to Percy dawał jej tą siłę, a może była taka od zawsze .Owszem podczas gdy opowiadała nam o licznych próbach ucieczki uroniła czasami łzę lub dwie, a jej głos urywał się od czasu do czasu ale trzymała się. Co prawda w jej opowieści brakowało mi kilku wątków na przykład tego skąd wzięły się tak liczne obrażenia, więc wywnioskowałam ,że był to efekt uboczny szarpanin z niezrównoważonym ojcem którego do takiego stanu doprowadziła nasza “wielkoduszna” mamusia.

Po tym wszystkim co usłyszałam , trudno mi było kierować. Siedzący obok mnie Nico kilkukrotnie proponował mi zmianę ale nie mogłam okazywać słabości przy Clarisse.
Nie ufałam jej. Co chwile zerkałam na nią i Percy’ego . Na Clarisse dlatego ,że w każdej chwili mogła dobyć broni i poderżnąć mi gardło. Natomiast Percy odkąd wsiedliśmy do samochodu nie odezwał się nawet słowem. Patrzyłam jak obejmuje śpiącą Annabeth, co zaczęło mu się udzielać.
-Percy ?
Cisza.
-Percy śpisz?
-Co, co ? -otworzył szeroko oczy.
-Prześpij się ,dobrze ci to zrobi.
-Okey. - w mgnieniu oka oparł ponownie głowę na szybie i zasnął.
-Ty też Clarisse. Pewnie nie zmrużyłaś oka od kilku dni ?
-Myślisz ,że zasnę przy tobie ? - w tym byłyśmy podobne. Obie nie ufałyśmy sobie nawzajem.
-Nie. Zapytałam się z grzeczności. -uśmiechnęłam się złośliwie.
Jechaliśmy już bite 4 godziny kiedy przysnęłam .Głośny pisk opon i szarpnięcie samochodu natychmiast mnie orzeźwiło. Chciałam szybko złapać za kierownicę ,ale Nico był szybszy.
-Mówiłem ! -spojrzał na mnie gniewnie. - Mam gdzieś ,że spałaś kilka tysięcy lat ! Zamiana.
Bez słowa przeszłam na miejsce pasażera, a Nico usiadł za kierownicą.
Rozejrzałam się po samochodzie, nikomu nic się nie stało. Percy i Ann nadal spali ,a Clarisse ? Nadal bacznie mnie obserwowała i najwyraźniej była zadowolona z mojej nic nieznaczącej wewnętrznej porażki.
-Przepraszam. Jestem głupia ,mogłam spowodować wypadek.
-Nie jesteś głupia tylko uparta.
-Aha. -Mruknęłam.
-Mówię serio. Idź spać.
-A ty ?

-Nie jestem śpiący.
-I mam cię z nią zostawić ?- zerknęłam na Clarisse
-Nie martw się ,nic mi nie zrobi.
Nie byłam tego taka pewna, ale sen wziął górę.

…………………………………………………………………………………………………………
Tym razem byłam obserwatorem. Apollo siedział na swoim tronie w opustoszałej sali na Olimpie. Ręką gładził się po podbródku marszcząc brwi. Prawie go nie znałam ale wiedziałam ,że jest czymś zmartwiony. Nagle do sali weszła rozgniewana Artemida, jak zawsze zachowała swoją dumną postawę, co zupełnie nie pasowało do tych “płonących” ze złości oczu.
-Jak śmiesz mi się sprzeciwiać bracie ?- zaczęła.
-Siostrzyczko…- zaczął sarkastycznie. - skąd te oskarżenia ?
-Nie udawaj głupca ! Wiem co zamierzasz. Nastawisz tą biedną dziewczynę przeciwko mnie. Sprawisz aby cię pokochała ,a następnie uczynisz swą miłą na wieki ! Znam cię Apollinie na wylot.
-Może masz rację… a może nie. W oczach ojca ,zwyczajnie zaoferowałem swoją pomoc.
-Pomoc ? Ty chcesz jej pomóc ?
-Tak. W odróżnieniu od was wszystkich,chcę dać jej wybór. Sama zdecyduje.
Przeszywający śmiech Artemidy rozbrzmiał echem w sali. Zbliżyła się do niego ,opierając dłonie na jego kolanach.
-Powiedz mi, co zwróciło twoją uwagę ? Jej piękne szare oczy ? Czy może pełne usta ?
Apollo wstał odpychając ją od siebie.
-Widzę ,że jednak mnie nie znasz siostro.
-Wiem ,że pragniesz jej na swoją nową zabawkę Apollinie. Zawsze lubiłeś bawić się pięknymi kobietami, ale to tylko dziewczyna. Należy do mnie, pamiętaj o tym więc radzę jej nie uszkodzić. Nienawidzę gdy ktoś niszczy moje zabawki. -po tych słowach rozpłynęła się w oczach. Nawet nie zdążyłam spojrzeć na reakcję Apollina, kiedy woda napłynęła do moich ust.

……………………………………………………………………………………………………………..
Szybko wzięłam głęboki wdech i starałam zerwać się na nogi. Okazało się ,że leżę na łużku. Głęboki wydech i wdech.
-Spokojnie.
-Co jest ? Gdzie my jesteśmy?
-W motelu.
Nico podał mi ręcznik. Zorientowałam się ,że byłam przemoczona do suchej nitki. Przetarłam włosy i twarz.
-Dlaczego ? Coś się stało?
-Na dworze jest ogromna ulewa. Jazda samochodem w taki warunkach jest, jakby to ująć … niemożliwa. Razem zdecydowaliśmy zatrzymać się w motelu. Dobrze to nam zrobi.
-A dlaczego mnie nie zapytaliście o zdanie ?
-Po pierwsze ,spałaś .Po drugie ,nie mieliśmy wyboru. Wiesz, mam wrażenie ,że to nie jest taka zwykła burza.
-Ojciec ?
-Mhm.
Chwile wpatrywałam się w jego ciemne oczy. Zawsze był przy mnie i wspierał mnie…
Stop .Nie mogłam pozwolić sobie na zbędne niuanse. Musiałam wszystko sobie poukładać. Kto jest ze mną ? Nico i Percy. Annabeth ? Sądzę ,że mogę jej zaufać ale co zrobi Percy jeśli ta zechce wrócić do obozu razem z Clarisse ? Co ona postanowi ? Właśnie.
-Gdzie są wszyscy ?
Nico wstał , podszedł do swojego plecaka i zaczął przeglądać jego wnętrze.
-Poszli zapłacić za pokój i przynieść coś do jedzenia. Jakieś specjalne zamówienia ? Bo szczerze mówiąc karta dań została ograniczona do automatu ze słodyczami.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Nico ?
-Co ? -mrukną pod nosem, nawet na mnie nie spoglądając.
-Czy mogę ci zaufać ?
Nagle zesztywniał i obrócił się do mnie gwałtownie.
-Zawsze.
-Znamy się krótko ,a ty i Percy zgodziliście się wyruszyć ze mną na Olimp. Przez doświadczenie rzadko ufam ludziom i zawsze szukam w ich z pozoru wielkodusznych czynach korzyści jakie mogliby z nich mieć. Ale was nie mogę rozgryźć.
Nico wzruszył lekko ramionami.
-Sam nie wiem dlaczego się na to zgodziłem. Wiedziałem z czym to się wiążę. Wiem również co się stanie jeśli twój plan dojdzie do skutku. Niby powody są oczywiste. Bogowie nas nie doceniają i gardzą nami ,ale tak było zawsze. Pewnego dnia pojawiłaś się ty i od razu wiedziałem ,że coś się zmieni. Masz w sobie coś co daje poczucie bezpieczeństwa, ciągnie za sobą jak magnes sprawiając ,że wierzysz iż to co robisz jest słuszne. Sądzę ,że inni mają tak samo.
Szczerze mówiąc, zatkało mnie. Nie miałam pojęcia ,że ma o mnie tak wysokie mniemanie.
-Nico ,ja nie wiem co powiedzieć.
-Nie musisz nic mówić. Powiedziałem ci co myślę i musisz też wiedzieć ,że jeszcze w samochodzie rozmawiałem z Clarisse.
- Naprawdę ?
-Tak. Wydaję się lekko zagubiona. Chejron dał jej jasny rozkaz ,przyprowadzić cię do obozu. Nie wiem co się za tym kryje, ale Clarisse wydaję się zmieszana. Po tym jak dowiedziała się ,że Percy i Annabeth żyją sama nie wie co jest słuszne. Powinnaś z nią porozmawiać.
-Masz rację ,ale nie wiem czy uda mi się ją przekonać do moich planów.
-Nie znam jej tak dobrze jak Percy czy Annabeth, ale wiem ,że zawsze odpowiada się za słuszną sprawą Amaro,a co do twoich planów… co teraz zamierzasz ?
-Szczerze to nie mam pojęcia. Na początku myślałam,że tylko mnie tak potraktowali. Potem poznałam was i wasze historie, to co zrobili wam i wszystkim innym pokoleniom półbogów … Muszą za to zapłacić.
- I tego się trzymaj. To co przed chwilą powiedziałaś jest idealną motywacją, która z pewnością przypadnie do gustu innym.
-Innym ?
Iskierki w oczach Nico ponownie zaiskrzyły.
-Z tego co wiem o wojnach, często zaczynają się od buntu. Musisz go wzniecić, z czym wiąże się zdobycie sojuszników.
-Chcesz ,żebym wznieciła swego rodzaju powstanie ?
-Tak ,dokładnie to mam na myśli. W obu obozach jest pełno dzieciaków które staną za tobą murem ,musisz tylko zdobyć ich zaufanie. Oczywiście najpierw musimy zdobyć broń i do tego miejsce na naszą swego rodzaju “bazę” gdzie będziemy mogli spokojnie nad tym wszystkim pomyśleć …
-Nico jesteś genialny. -rzuciłam się mu na szyję.
-Taki już jestem.- on również objął mnie ramionami.
Chwilę staliśmy przytuleni do siebie gdy do pokoju wszedł Percy razem z Ann i Clarisse.
Szybko puściłam Nico i uśmiechnęłam się do nich.
-Widzę ,że się wyspałaś ? -Percy spojrzał na mnie ironicznie.
-Oczywiście. -Szturchnęłam go w ramię. -Wszystko załatwiliście ?
Annabeth wyciągnęła z kieszeni dwie pary kluczy .
-Mamy dwa pokoje. Ten i zaraz obok kolejny dlatego proponuję
-Wy zostaniecie tu ,a ja z Annabeth przeniesiemy się obok. -Percy objął ją w tali i pocałował. Dopiero zauważyłam ,jak nastawienie Percy’ego się zmieniło. Teraz po prostu był szczęśliwy, mogliśmy nie mieć nic :planu, prowiantu, noclegu . Ale miał ją , i to mu wystarczało.
Odchyliła się lekko od niego i uśmiechnęła się szeroko.
-Nie Percy. Ty i Nico idziecie do pokoju obok a my “dziewczyny” zostaniemy tutaj.
Wydał się lekko urażony ,pocałował Ann w czoło i razem z Nico opuścili pokój.
Gdy tylko drzwi za nimi się zamknęły, Annabeth rzuciła się na łóżko.
-Słuchaj Amaro ,ta sytuacja w obozie była wyreżyserowana przez moją matkę to co robiłam i …
-Annabeth nie masz za co przepraszać. Naprawdę.
Delikatnie klepnęłam ją w ramię aby nie uszkodzić jeszcze bardziej jej pogruchotanych kości.
-Teraz jesteśmy tak jakby siostrami ,tak ?-zapytałam.
-Tak jakby. -skierowała się do Clarisse. -Clarisse ,możesz opowiedzieć mi co dzieje się w obozie, martwię się o moich podopiecznych.
Clarisse rozluźniła ramiona i rozłożyła się na swoim łóżku.
-Wszystko się zmieniło odkąd zniknęliście. Chejron wyjechał na tydzień bez słowa ,a gdy wreszcie raczył zaszczycić nas swoją osobą był jakiś inny. Prawie w ogóle z nami nie rozmawiał, polecenia wydawał przez Satyrów ,odwołał wszystkie zgromadzenia ,ogniska i gry o sztandar …-westchnęła. - W końcu 4 dni temu poprosił mnie i wszystkich innych opiekunów plus Jasona do wielkiego domu. Nie uwierzysz kogo tam zastaliśmy…
-Clarisse chyba nie…
-To był Leo i Calipso.
-To nie możliwe Clarisse ,on nie żyje ! - Annabeth wyglądała na mocno zdezorientowaną ,zresztą ja również. Z tego co opowiadała mi Piper wiem ,że Leo poświęcił się na rzecz pokonania Gai. Był bohaterem. Martwym bohaterem. To znaczy chyba martwym.
-Wszyscy tak myśleli. Oczywiście odbyła się wielka uroczystość na ich powitanie ,nikt nie zauważył ,że to wszystko było tylko przykrywką. Następnego dnia dostaliśmy wezwanie do białego domu i zadanie aby cię odnaleźć.
-Dlaczego ?- wtrąciłam się do rozmowy.
-Myślisz ,że nam powiedział ? Wyraził się jasno .Przyprowadźcie ją do mnie. Nic więcej.
-I ty się zgodziłaś ?
-To mój przełożony a poza tym ufam mu.
Skoro mu ufa to dlaczego jeszcze się zastanawia nad moim losem, a może tylko czeka na odpowiedni moment.

Annabeth nadal siedziała wpatrzona w ścianę. Wieść o powrocie Leo sprawiła ,że zupełnie odpłynęła ,ale nie mogłam teraz się tym przejmować .Clarisse się otworzyła więc musiałam to wykorzystać.
-Więc Jason i Piper też nas szukają ,tak ?
-Tak mi się wydaję. Nie utrzymujemy kontaktu, działamy na własną rękę.
-Jak myślisz … są blisko ?
-Nie wydaję mi się ,poszliśmy w zupełnie inne strony.
Spojrzałam na nią badawczo. Co do cholery zamierza ?!
-Clarisse , na co czekasz ?
-O czym ty gadasz ?
-Teraz jest idealny moment dlaczego mnie nie zabierzesz do obozu i Chejrona ?
-Zabawna jesteś gdy czegoś nie możesz rozgryźć. -uśmiechnęła się pod nosem , co doprowadzało mnie do szału.
-Clarisse…
-Waham się ponieważ Chejron nie powiedział nam prawdy… Powiedział nam ,że Percy zginął próbując cię zatrzymać .
-To nieprawda, zresztą sama widzisz.
-Wiem. Na dodatek powiedział ,że to ty go zabiłaś.
Kłamca. Ze złości uderzyłam pięścią w najbliższą ścianę przebijając się na drugą stronę.
Nie planowałam tego.
Clarisse zerwała się na nogi.
-Niezła siła jak na półboga.
-Raczej bogini. -powiedział Percy zaglądając przez dziurę.
-Musimy porozmawiać. -oznajmiłam.

Chłopcy zjawili się prawie natychmiastowo.
-Po pierwsze . Clarisse - wzięłam głęboki oddech. - Muszę wiedzieć czy jesteś z nami , wiesz już kim jestem i domyślasz się co planuję. Musisz zdecydować teraz.
Zjechała mnie surowym spojrzeniem po czym lekko złagodniała.
-Zgadzam się ,ale pod jednym warunkiem.
-Warunkiem ?
-Jason i Piper.
-Co ?
-Dołączą do nas, jestem pewna ,że zgodzą się jeśli dowiedzą się o wszystkim.
-Coś jeszcze ?
-Tak. Chcę poznać cały twój plan.
-Plan…
Zesztywniałam. Nie miałam żadnego planu. To chyba był ten moment ,musiałam podjąć decyzję. Nie miałam wyboru .
-Nico może zechciałbyś przedstawić plan naszym towarzyszą ?


-Z przyjemnością. -spojrzał na mnie pytająco.